Co dziesięć, piętnaście lat w polskiej
polityce i życiu narodu następuje pewien zwrot. Wytłumaczenie tego
jest dość proste. Jeżeli nie zdarzy się przywódca naprawdę
wybitny, w takim czasie zużywa się każdy układ. Czasami następuje w
takiej sytuacji całkowity przewrót, innym razem starej ekipie
udaje się rozwiązać problemy według starej reguły, że trzeba wiele
zmienić, aby wszystko zostało po staremu. W podobnych okolicznościach
znajdujemy się obecnie. Piętnaście lat po przełomie odczucie, że III
RP staje się przeżytkiem, jest dość powszechne. Na czym jednak
polegał ten system?
Istotę
zjawiska starała się uchwycić Jadwiga Staniszkis. Jednym
słowem określiła ją tytułem swojej książki – „Postkomunizm”.
Czym jest postkomunizm? Pojęcie to nie ma znaczenia pejoratywnego.
„Do zewnętrznych czynników kształtujących realny
postkomunizm zaliczyłam dwie różne ścieżki docierania do
systemu światowego: Integrację regionalną (UE) i globalizację”
– pisze autorka. Patrząc od wewnątrz, to „menedżerski
korporatyzm”, w którym „system relacji i interesów
ukształtowanych na styku polityki i gospodarki wchłonął państwo,
pozbawiając je autonomii, rządności i spoistości […] System
ten jest nie tylko odpaństwowiony (znajduje się w dużym stopniu poza
zasięgiem instrumentów oddziaływania, jakimi dysponuje
państwo), lecz także odspołeczniony”.
Wydaje
się, że tak mniej więcej sprawę tą postrzega również Jarosław
Kaczyński. Z tego powodu właśnie duża część jego planu
politycznego zdaje się zmierzać do wzmocnienia centrum i rozbicia
tego, co w środowisku PiS nazywa się „układami”, a co w
istocie jest tym samym, co Jadwiga Staniszkis nazywa „menedżerskim
korporatyzmem”. Jak to się jednak stało, że system III RP
zaczął wykazywać brak spoistości? Nie było tak, że wzruszyło go PiS.
Wystarczy przypomnieć, że jeszcze rok temu politycy tego ugrupowania
jednogłośnie twierdzili, że po wyborach chcą współrządzić z PO
a krajem rządził mniejszościowy rząd Marka Belki, który nie
posiadając większości w Sejmie, nie był jednak narażony na żadne
polityczne nieprzyjemności. Opozycja po prostu nie umiała znaleźć
żadnego sposobu uderzenia w lewicę.
Dopiero
komisja sejmowa do sprawy tzw. afery Rywina była elementem
wyzwalającym realne procesy. Przypomnijmy jednak, że kamień
uruchamiający tą lawinę rzucił kto inny, na pewno nikt z ludzi
prawicy. To bardzo fascynująca zagadka, jaki cel chciał osiągnąć Adam
Michnik ujawniając treść swojej rozmowy z Lwem Rywinem. Na lewicy
od dłuższego czasu trwały, jak sam nazwie to zeznając przed komisją
Adam Michnik, „dywany pod buldogiem”. Ale jak Jadwiga
Staniszkis pokazała sposób działania postkomunizmu, tak Adama
Michnika można się chyba dowiedzieć, skąd taki ustrój się
wziął i dlaczego teraz złapał zadyszkę. To nie przypadek, że „Gazeta
Wyborcza” jest ideową wyrazicielką tego systemu. Ideowa
koncepcja III RP narodziła się w głowie Adama Michnika a wyrażona
została w dwóch książkach: „Kościół, lewica,
dialog” i „Takie czasy… rzecz o kompromisie”.
W
połowie lat 70-tych Adam Michnik składa ofertę części ludzi Kościoła.
Określając swoje środowisko jako „lewicę laicką”
proponuje sojusz przeciwko dzierżącym władzę. Podstawą ma być to, że
lewica wcale nie musi być ateistyczna. "Twierdzę natomiast, że
zdecydowany ateizm Marksa wynikał nie tyle z jego nienawiści do samej
idei transcendencji, co ze stosunku do – konserwatywnej i
zachowawczej – nauki społecznej ówczesnego Kościoła".
Kościół byłby więc do zaakceptowania jako partner, pod
warunkiem, że z dziedzictwa swojej Tradycji zachowa wiarę w Boga ale
już nie to, co przez dwa tysiące lat uważano za doktrynalnie z tym
związane. Lapidarnie, w kilka lat później, Adam Michnik
streści tą doktrynę następująco „Chcę wierzyć, że duch Soboru
Watykańskiego II który zmaga się z duchem Soboru Trydenckiego
i Syllabusa, wyjdzie z tych zmagań zwycięsko”.
Lektura
twórczości Adama Michnika bywa męcząca przez olbrzymią ilość
cytatów, jakie podaje autor w tekście. Trudno oprzeć się
wrażeniu, że metoda polega na komentowaniu tekstów innych.
Jednak tą niedogodność rekompensuje fakt, że Adam Michnik nie ukrywa
źródeł inspiracji. W istocie jego teksty są laboratorium, w
którym dokonuje się syntezy idei. Najbardziej fascynujące jest
jednak to, że z perspektywy czasu widać, iż nie były to jedynie
teoretyczne eksperymenty myślowe, ale w zadziwiający sposób
stały się rzeczywistością III RP. „Socjalizm, który
pojmuję jako ruch umysłowy i moralny, odrodzić się może w Polsce nie
w wyniku mętnych sojuszów i dwuznacznych kompromisów z
wewnątrzpartyjnymi koteriami, ale drogą bezkompromisowej walki o
wolność i godność człowieka, drogą wnikliwego i uczciwego
przewartościowania własnej drogi” – pisze Adam Michnik w
„Kościół, lewica, dialog”. Ale dekadę później,
w połowie lat 80-tych chyba zmienił zdanie, co do „mętnych
sojuszów”, skoro porozumienie z Kościołem postanawia
jednak uzupełnić o ludzi układu znajdującego się u władzy. O tym
pisze w „Takie czasy… rzecz o kompromisie”. Jakby
skrótową formułą tego, co stanie się przy okrągłym stole jest
myśl: „Duchowa rzeczywistość młodego chłopca, który
zapisał się do drużyny harcerskiej kierowanej przez Jacka Kuronia,
formułowała się pomiędzy oficjalnym propagandowym schematem
urzędowego marksizmu-leninizmu a potężnym, powszechnie
funkcjonującym, syndromem narodowego-katolickiego antykomunizmu. W
żadnym z tych światów nie umiałem i nie chciałem zamieszkać”.
W
tym zdaniu zawiera się cały program Adama Michnika. Nie podobała mu
się rzeczywistość oficjalnego PZPR-u, ani Kościoła. Stworzył więc
projekt zupełnie niewiarygodny. Doprowadzenia tych podmiotów
do wspólnego mianownika, przeprowadzenie swoistej, polskiej
konwergencji. Taka jest istota okrągłego stołu. Można tylko dodać, że
dopiero dziś dowiadujemy się, iż duchowni myślący o Kościele
podobnie, jak Adam Michnik, mieli i mają też inne, dużo bardziej
mroczne powody, by walczyć jak lwy o III RP. Wracając do powodów,
dla których Adam Michnik ujawnił swoją rozmowę z Lwem
Rywinem można powiedzieć, że pewnie nie chciał osiągnąć skutków,
które nastąpiły. Raczej myślał o takim przetworzeniu systemu,
żeby zachować jego istotę, mimo konieczności zmian zewnętrznego
wyglądu. Sam fakt zakończenia drugiej kadencji Aleksandra
Kwaśniewskiego, ważnego punktu systemu, był tu dostatecznym powodem
dla przekonania, że konieczna jest jakaś rekonfiguracja.
Patrząc
na sprawę z drugiej strony trzeba stwierdzić, że PiS w pocie czoła
zajmuje się likwidowaniem postkomunizmu według sposobu jego
działania. Niszczenie „układu” to rozbijanie
„menadżerskiego korporatyzmu”, który jak glony
narasta głównie na systemie finansowym państwa. Do tego
przydatne są te wszystkie CBA, komisje bankowe, itp. Natomiast póki
co nie widać działań, tak ustawowych, jak i politycznych,
zmierzających do utworzenia alternatywy na poziomie pryncypiów.
Jaka bowiem ma być ta Polska, po przełamaniu „układów”,
zbudowana według innego wzoru? Trzeba też powiedzieć, że łatwo
przewidzieć, co się stanie, jeżeli wyjdzie na to, ze PiS nie zdoła
alternatywnej koncepcji przeforsować, ewentualnie w ogóle jej
nie ma. Wówczas okaże się, że Jarosław Kaczyński jedynie
rozbił ta zewnętrzna warstwę, którą i tak należało już uznać
za anachroniczną. Wzruszona zostanie tylko ziemia, na której
tym bujniej zakwitną ideowe korzenie III RP.
Można
już nawet pokazać środowiska, które wydają się być doskonałym
w dzisiejszych czasach wcieleniem programu Adama Michnika. Chociażby
środowisko „Krytyki Politycznej”, które ideową
lewicowość umie pogodzić z katolicyzmem a la „Tygodnik
Powszechny” i „Arka Noego”. „Powiedzmy sobie
szczerze: ‘materiał ludzki’ SLD jest nieporównywalnie
mniej wartościowy od tego, który reprezentują środowiska
lewicy poza parlamentem” – deklaruje Sławomir Sierakowski
i nie kryje, że jego zdaniem lewicy dobrze zrobiłoby pozbycie się
tych ludzi, których przy władzy trzyma jedynie robienie
interesów. Oby nie okazało się, że „rewolucji moralnej”
PiS-u paliwa starczy tylko na rozbicie tych układów. Jeżeli ma
być inaczej, czas w końcu objawić alternatywną wizję pozytywną.
Ludwik
Skurzak
Nr
24-25 (11-18.06.2006)
|