<< powrót

Niesmaczne wspomnienie

Zbigniew Sudułł

Z niesmakiem przeczytałem Jana Matłachowskiego „Wspomnienie” pt. „W drodze na Zachód” (Myśl Polska Nr 11. 12 marca 2006). We wstępnej notce redakcyjnej czytamy m.in. „Wspomnienia zostały spisane przez Matłachowskiego na początku lat 60., a więc w kilkanaście lat po wojnie i ze zrozumiałych względów są dość ogólne”. Jakież to mogły być zrozumiałe względy? Przypuszczam, iż Redakcja chce nam dać do zrozumienia, że bardziej szczegółowe mogłyby zaszkodzić autorowi, który akurat wybierał się do powrotu z Londynu do Kraju, gdyby wpadły w ręce UB. A w tych „dość ogólnych” wylał on tyle pomyj na zasłużonych i często szlachetnych Polaków, m.in. swoich kolegów, na tzw. Zachodzie, że mógłby zostać kandydatem do orderu „Sztandaru Pracy”.

Zastanawiam się po co w ogóle „Myśl Polska” ten artykuł wydrukowała. Jako przyczynek do wojennej i powojennej historii Stronnictwa Narodowego jest on zupełnie bezwartościowy, szczególnie, że opisane w nim rzekome fakty są tak naciągane, iż wprost ich autora kompromitują. O Anglikach zgryźliwie pisze, że karmili go, trzy razy dziennie, rybą. Taką samą dietę miały Wojska Polskie na Zachodzie. Sam dobrze tę rybę pamiętam. Dla mnie była ona ucztą, kiedy po latach głodówki poczęstowały nią nas, wyzwalające z obozu w Niemczech, wojska angielskie. W Anglii, podczas wojny i kilka lat po wojnie, żywność, szczególnie mięso, była na kartki. Matłachowski pisze o tej rybie (i o Anglikach) z taką pogardą, jak gdyby w okupowanej Polsce regularnie ucztował przy mięsnej pieczeni, zakrapianej dobrym winem. O tej rybie, to tylko tak na marginesie, bo chodzi mi tu o kilka bardziej istotnych spraw.

Pisząc na ten temat trudno nie nawiązać, na moment do przeszłości, aby ukazać w niej, aczkolwiek bardzo powierzchownie, sylwetkę Matłachowskiego. W roku 1937/38 był on w grupie Giertych – Kowalski, która dążyła (moim zdaniem całkiem słusznie) do tego, by SN czynnie wystąpiło przeciw najazdowi, wspólnie z Hitlerem, na Czechosłowację. Podczas wojny był przeciwnikiem tzw. scalenia NOW z ZWZ, później AK. W roku 1951 wycofał się z czynnej działalności w SN (w Londynie) wobec „Afery Bergu”. Co robił na emigracji przez następne 10 lat, aż do powrotu do kraju, jest białą kartą w jego życiorysie. Całe odium afery Bergu spadło na SN, choć działało ono w strukturach rządu na emigracji. Inne partie, które brały udział w tej aferze jakoś zdołały umyć od niej ręce. SN znalazło się w roli przysłowiowego złodzieja, którego przestępstwem było to, że dał się złapać. W roku 1961, „wobec zaistnienia w Polsce warunków umożliwiających repatriację, powrócił wraz z innymi do kraju” (z życiorysu w Internetowej Wikpedii). Trudniej jest ustalić co robił przez następne 28 lat. Wiadomo, że współpracował z reżymowym historykiem „endecji”, Jerzym Terejem. Jest to historyk wysokiej klasy i dość rzetelny ale, z oczywistych chyba względów, wobec endecji niechętny. W swojej pracy pt. „Rzeczywistość i polityka”, Terej często powołuje się na „relacje J. Matłachowskiego”. Natomiast Jędrzej Giertych napisał: „Matłachowski przeszedł potem taką ewolucję, że trudno go uważać za kontynuatora linii politycznej owej grupy, (Giertych, Kowalski – ZS.), a nawet może w pełnym znaczeniu tego słowa za narodowca”. (Komunikaty Towarzystwa im. Romana Dmowskiego, rok wyd.1970, Zeszyt 1 str. 661).

W latach siedemdziesiątych dwukrotnie odwiedziłem Polskę. Po drodze „meldowałem” się w „Centrali” SN w Londynie, gdzie powierzano mi do przewiezienia do Kraju różne materiały. Prócz kilkunastu numerów „Myśli Polskiej” przewoziłem m.in. tzw. „twardą walutę”. Dobrze się do tego, widocznie, nadawałem, bo „turyści” z Antypodów traktowani byli przez kontrolę celną bardzo łagodnie. W Kraju moim jedynym kontaktem był Nestor Ruchu Narodowego śp. Leon Mirecki, człowiek którego wspominam z ogromnym szacunkiem. Pamiętam dobrze nasze pierwsze spotkanie: dokładnie mnie przeegzaminował zanim zadowolił się, że byłem autentycznym „kurierem” z zagranicy, mimo że miałem list od prezesa Centralnego Wydziału Wykonawczego (CWW). Leon Mirecki zaaranżował kilka tajnych spotkań z ówczesnymi działaczami narodowymi. Nie będę wymieniał tu nazwisk, bo niektórzy z nich już nie żyją, a kilku przeszło do innych ugrupowań politycznych. Wystarczy tylko, że w żadnym z tych spotkań nigdy nie padło nazwisko Jana Matłachowskiego, a padały różne co wybitniejszych działaczy SN. Z nazwiskiem Matłachowskiego po raz pierwszy zetknąłem się i to tylko przelotnie, w rozmowie podczas spotkania, w roku 1989, na krótko przed jego śmiercią (a może już i po). Było to w tzw. „salonie” na Pięknej, u Napoleona Siemaszki. Z Leonem Mireckim przeprowadziłem parę rozmów sam na sam. Były one niezmiernie pouczające i pożyteczne, zwłaszcza jako dla człowieka, który nie zajmował żadnego stanowiska w hierarchii SN. Pozytywnie oceniał on działalność SN – jak się to wtedy nazywało – na „przymusowym wychodźstwie” i prezesa śp. Antonego Dargasa oraz żyjącego jeszcze wtedy, przedwojennego prezesa, Tadeusza Bieleckiego. Nie będę wyrażał tu swojej opinii o rozłamie jaki nastąpił na przełomie lat 1989/90 pomiędzy emigracją a krajem. Moim skromnym zdaniem żadna ze stron nie jest bez winy, a w ogóle te, zbyt liczne rozłamy, są może wynikiem, jak powiedział mi Leon Mirecki, „bogactwa narodowej myśli”. Tylko, że on, jak zrozumiałem, miał na myśli, że Ruch Narodowy płynie szerokim nurtem a nie wąskim strumykiem.

Nie mogę w ogóle zrozumieć pogardy z jaką Matłachowski potraktował oficerów polskich z 1. Dywizji Pancernej. Wśród nich było sporo członków SN. Matłchowski napisał: „Pełnili oni nawet w dywizji funkcje wojskowe, ale równocześnie byli delegatami ministerstw rządu londyńskiego”. To jest nie tylko obraza tych oficerów, że „pełnili funkcje wojskowe”, to tak jakby nie byli prawdziwymi żołnierzami, ale również i nonsens, że „byli delegatami ministerstw rządu londyńskiego”. To tak jakby wszystkie ministerstwa w rządzie (socjalisty) Arciszewskiego były obsadzone przez członków Stronnictwa Narodowego. A ponadto, co delegaci ministerstw mogli robić w wojsku!? Tak się złożyło, że po wyzwoleniu byłem właśnie na terenach okupowanych przez Dywizję Pancerną i sąsiadująca z nią Samodzielną Brygadą Spadochronową. Wprawdzie miałem wtedy tylko 16 lat, ale dużo już rozumiałem. Wobec tych dwóch polskich formacji wojskowych, podobnie jak setki, jeżeli nie tysiące, młodzieży polskiej, która po wojnie znalazła się w Niemczech, mam dług wdzięczności. Każdy żołnierz Dywizji Pancernej i Brygady Spadochronowej dobrowolnie opodatkował się ze swojego żołdu na pomoc młodzieży polskiej wyzwolonej z obozów niemieckich. To właśnie tym oddziałom Wojsk Polskich na Zachodzie, młodzież, która straciła 5 lat nauki szkolnej, zawdzięcza zorganizowanie polskich szkół na terenie Niemiec.

Matłachowski przechwala się jak to rozstawiał po kątach oficerów, od rotmistrza do generała (Klemensa Rudnickiego) włącznie. Pisze, że musiał ich często „słuchać hadko”. Nie tak chyba, jak hadko czyta się jego wspomnienie, które aż razi od różnych nadużyć. Nie do wybaczenia jest nazwanie generałów II Korpusu „Juntą”.

W jednym przypadku Matłachowski popełnił coś co można określić zwykłym świństwem. Oto co napisał o Zbigniewie Stypułkowskim: „Mecenas Stypułkowski zawdzięcza swój rozgłos głównie dwu okolicznościom, temu, że się urodził i do tego w Polsce oraz temu, że dzięki trafowi znalazł się w tzw. <szesnastce>, znany jest z tego, że bynajmniej nie cierpi na brak tupetu oraz umie wprawnie rozpychać się łokciem”. Samo to jak i inne brednie zawarte w tym „Wspomnieniu” wskazuje na to, jak gdyby było pisane z nadzieją, że znajdzie je UB i może poklepie go za to po plecach. Stypułkowski zasłynął jeszcze przed wojną jako najmłodszy (26 lat) poseł na Sejm, wybrany z ramienia Stronnictwa Narodowego. Znany był jako krasomówca i adwokat, który z dużym sukcesem bronił w sądach członków SN, m.in. Adama Doboszyńskiego, którego po wojnie na śmierć skazała komuna, (wyrok wykonano). Ma piękną historię działalności w wojennym Podziemiu, a w „szesnastce” znalazł się („dzięki trafowi?) razem z gen. Leopoldem Okulickim, Delegatem rządu RP na Kraj, Stanisławem Jankowskim i, że wymienię jeszcze tylko dwóch narodowców: wiceminister Spraw Wewnętrznych Stanisław Jasiukowicz i zastępca przewodniczącego Rady Jedności Narodowej Aleksander Zwierzyński. Po miesiącach tortur na Łubiance Stypułkowski potrafił wystąpić przed sądem z taką godnością, broniąc nie tylko siebie, ale i swoich współoskarżonych, że jego ongiś zagorzały przeciwnik polityczny, przywódca PSL, Kazimierz Bagiński, ku zdumieniu sędziów, zerwał się z ławy, podbiegł do Stypułkowskiego i uścisnął go całując w oba policzki. Tyle o Stypułkowskim. Zarówno on jak i Matłachowski od wielu lat są już w grobie, a z nieboszczykami się nie polemizuje, ale można chyba komentować na temat ich wspomnień. Wspomnienie to zaopatrzone jest w bardzo dobre zdjęcia generałów, Władysława Andersa i Klemensa Rudnickiego.

Zbigniew Sudułł (Australia)

Od redakcji: Każde wspomnienie jest subiektywne, takie jest także wspomnienie Jana Matłachowskiego. Publikując je nie ocenialiśmy jego wiarygodności, bo nie o to chodziło. Autor należał do tej grupy narodowców, którzy patrzyli na emigrację bardzo krytycznie. Sam przyglądał się jej przez 10 lat, po czym powrócił do kraju. Być może Matłachowski przesadza, jest zbyt sarkastyczny, a czasami nawet szyderczy, ale tak samo pisał o emigracji Stanisław Cat-Mackiewicz i kilku innych. Dzisiaj wspomnienia Matłachowskiego to jeden z głosów świadka historii, a nie naukowy wykład dziejów najnowszych. Tak samo, jak cenny tekst Zbigniewa Sudułła.

Nr 17 (23.04.2006)