Uwaga! Nowa strona Mysli Polskiej znajduje się pod adresem:
www.myslpolska.org












<< powrót

Budziszyn 1945 –zapomniana bitwa

Andrzej Solak

Przeciętny, rozumny Polak potrafi podać liczne przykłady bohaterskiej postawy naszych żołnierzy z okresu II wojny światowej. Pamięta o Westerplatte, bitwie nad Bzurą, obronie Warszawy i Helu, dalej o Narwiku i Tobruku, o lotnikach i marynarzach, o zdobyciu Monte Cassino, o partyzanckich bojach, Powstaniu Warszawskim i przełamaniu Wału Pomorskiego...

Jednak prawdziwy przebieg bitwy pod Budziszynem wiosną 1945 r., jednej z największych batalii z udziałem polskiego oręża, oraz okoliczności śmierci bez mała ośmiu tysięcy polskich żołnierzy, zna niewielu rodaków.

16 kwietnia 1945 r. rozpoczęła się berlińska operacja 1 Frontu Ukraińskiego. W jego składzie weszły do boju oddziały 2 Armii Wojska Polskiego. Potęga 2 Armii prezentowała się imponująco: pięć dywizji piechoty, dywizja artylerii przeciwlotniczej, dwie brygady artylerii przeciwpancernej, brygada saperów; pułki: ciężkich czołgów, dział pancernych, moździerzy; jednostki transportu i łączności. 2 Armii podporządkowano też 1 korpus pancerny WP, 2 dywizję artylerii, a nawet jednostki sowieckie: 16 brygadę pancerną i 98 pułk artylerii rakietowej. Dawało to razem 89,161 żołnierzy, 521 czołgów i pojazdów pancernych, 1736 dział. 85 proc. masy żołnierskiej stanowili Polacy. Na resztę, oprócz wspomnianych oddziałów sowieckich, składali się obywatele polscy narodowości ukraińskiej, białoruskiej i żydowskiej.

Inaczej sytuacja przedstawiała się na stanowiskach dowódczych. Wszystkie, od szczebla batalionu wzwyż, obsadzali oddelegowani oficerowie sowieccy. Sowieci w polskich mundurach stanowili 57 proc. kadry oficerskiej 2 Armii WP. Ich kwalifikacje były zróżnicowane. Na czele 2 Armii postawiono tyleż złowrogą, co absolutnie nie nadającą się na to stanowisko personę.

Generał „Walter”

Karol Świerczewski urodził się w Warszawie (wedle jednych pochodził z żydowskiej rodziny Tenenbaumów, zdaniem innych został ochrzczony w kościele NMP). W latach I wojny światowej znalazł się na terenie Rosji. Już w listopadzie 1917 r. zasilił swą osobą szeregi Gwardii Czerwonej. Przez kilka następnych lat aktywnie zwalczał kontrrewolucję. Gdy wybuchła wojna z „jaśniepańską Polską”, na ochotnika zgłosił się do boju przeciw własnej Ojczyźnie (dowodził wtedy batalionem piechoty). Pozostał już w Armii Czerwonej, systematycznie awansując. W latach 30. wojował w Hiszpanii, delegowany tam przez Stalina w roli doradcy wojskowego. Zasłynął wtedy jako posiadacz dwóch pistoletów typu Walther (Mod. 4 i PP), z których zwykł osobiście rozstrzeliwać dezerterów. Dowodził często po pijanemu (dlatego też „kulom się nie kłaniał”), niekiedy w samych majtkach (zob. M.J. Chodakiewicz, „Zagrabiona pamięć. Wojna w Hiszpanii 1936-1939”, Warszawa 1997) – ale zawsze z którymś ze wzmiankowanych waltherów w garści (czemu też zawdzięczał partyjne pseudo – „Walter”). Swoją postawą zauroczył przebywającego wówczas w Hiszpanii Ernesta Hemingwaya, skądinąd osobnika równie trunkowego, który unieśmiertelnił Karola na kartach powieści „Komu bije dzwon” (jako generała Golza).

W czerwcu 1941 r., gdy sygnatariusze paktu Ribbentrop-Mołotow chwycili się za łby, Świerczewski stawił czoła Hitlerowi jako dowódca 248. dywizji piechoty Armii Czerwonej. Nad Wiaźmą dowodził tak „genialnie”, że po paru dniach z 10.000 żołnierzy zostało mu 5 (pięciu!). Dowództwo, widząc przerażającą niekompetencję i pogłębiający się alkoholizm „Waltera”, na dwa lata przesunęło go do szkolenia rezerw.

Świerczewski wypłynął ponownie, gdy Stalin jął organizować Wojsko Polskie. Błędne decyzje „Waltera” stały się przyczyną ciężkich strat 1 Armii WP (1500 zabitych i rannych) w trakcie forsowania Wisły, między Dęblinem a Puławami (sierpień 1944).

Brak profesjonalizmu „Karolek” nadrabiał czujnością ideologiczną w tropieniu „wrogów ludu”. Zachowały się podania trzydziestu dziewięciu oficerów i żołnierzy AK, skazanych na śmierć przez sądy wojskowe 2 Armii WP, piszących do jej dowódcy prośby o darowanie życia. Dwadzieścia dziewięć spośród tych podań opatrzonych jest adnotacją: „Odmawiam – K. Świerczewski”.

Marsz na Drezno

Zadania, jakie w kwietniu 1945 r. postawił przed 2 Armią WP dowódca 1 Frontu Ukraińskiego, marszałek Iwan Koniew, nie wydawały się trudne. Polacy mieli nacierać w kierunku na Niesky, Kleinwelka i Drezno, jednak priorytetem była osłona działań Frontu od południa. Świerczewski zapragnął jednak większej chwały. Należy tu podkreślić, iż przed otrzymaniem przydziału do Wojska Polskiego, nigdy wcześniej nie dowodził on związkiem operacyjnym szczebla armii, czy choćby korpusu. Teraz zmienił samowolnie rozkazy dowództwa, nakazując zajęcie Drezna już w drugim dniu ofensywy.

Oddziały niemieckie na trasie polskiego natarcia liczyły 50 tysięcy żołnierzy, 300 czołgów, 600 dział. Ich pełna siła nie została rozpoznana przez szwankujący zwiad. W toku walk uzyskały jeszcze dodatkowe wsparcie. W ich szeregach nie brakło elitarnych jednostek: Dywizji Grenadierów Pancernych „Brandenburg” (walczyła wtedy w składzie wyborowego korpusu „Grossdeutschland”), 1 Dywizji Spadochronowo-Pancernej „Hermann Goering”, 2 Dywizji Grenadierów Pancernych „Hermann Goering”, 20 Dywizji Pancernej, 2 i 10 Dywizji Pancernych SS i wielu innych. U boku Niemców biła się też 600 dywizja piechoty, sformowana z jeńców sowieckich („Rosyjska nr 1”). Formacje te, choć ustępowały 2 Armii pod względem liczebności i siły ognia, przewyższały ją jednak wyszkoleniem, kompetencją kadry dowódczej oraz doświadczeniem bojowym.

Katastrofa

Natarcie głównych sił 2 Armii WP początkowo rozwijało się pomyślnie. Mimo zaciekłego oporu Niemców, dokonano głębokiego wyłomu w ich obronie. Szybko pojawiły się doniesienia o nieprzyjacielskich kontratakach przeciw sowieckiej 52 Armii, walczącej na polskim skrzydle. Informacje te zostały przez sztab 2 Armii WP zlekceważone. Polskie dywizje, wciąż ponaglane rozkazami Świerczewskiego, rozciągnęły się na przestrzeni aż 50 km, tworząc trzy niezależne ugrupowania.

To, co nastąpiło potem, przypominało senny koszmar. 21 kwietnia na wschód od Budziszyna rozpoczęło się niemieckie kontruderzenie. Oddziały pancerne nieprzyjaciela, doskonale dowodzone, korzystające ze świetnego rozpoznania, wbiły się żelaznym klinem w luki między polskimi jednostkami. 2 Armia została rozcięta na pół. Przerwane zostały linie zaopatrzeniowe, Niemcy znaleźli się na polskich tyłach. Główne siły 2 Armii szybko znalazły się w okrążeniu.

Świerczewski znów zlekceważył niebezpieczeństwo. Miast przyjść z pomocą zagrożonym jednostkom, podjął fatalną decyzję, przekazując 1 korpusowi pancernemu i trzem dywizjom piechoty rozkaz kontynuowanie natarcia na Drezno. W ten sposób odciągnął je od najbardziej newralgicznego miejsca batalii. Tymczasem w rejonie Budziszyna Niemcy przystąpili do rozprawy z okrążonymi oddziałami polskimi. W Forsten uległa zagładzie 16 brygada pancerna (ocalało zaledwie 100 żołnierzy!). Zniszczone zostało dowództwo 5 dywizji piechoty, wśród poległych był sam dowódca dywizji, gen. bryg. Aleksander Waszkiewicz (jego ciało odnaleziono dopiero po 12 dniach; wtedy wyszło na jaw, że został bestialsko zamordowany po wzięciu do niewoli – protokół sekcji zwłok stwierdzał m.in. ślady ciosów tępym narzędziem i nahajką, wyrżnięcie lewego oka wraz z powieką, wykłucie prawego oka...).

W prace sztabu 2 Armii wkradł się chaos. Wydawano sprzeczne rozkazy. Piechota toczyła bój bez wsparcia broni pancernej i artylerii. Z kolei jednostki artylerii wysyłano do walki bez koniecznej osłony piechoty. Artylerię ciężką, której zadaniem jest niszczenie nieprzyjacielskich odwodów z dużych odległości, skierowano do zwalczania niemieckich czołgów i piechoty ogniem na wprost.

Dopiero w południe 22 kwietnia, gdy sytuacja stała się krytyczna, Świerczewski nakazał 1 korpusowi pancernemu powrót spod Drezna. Korpus, forsownym marszem, zdołał dotrzeć pod Budziszyn jeszcze wieczorem tego samego dnia. Było już jednak za późno. 24 kwietnia Niemcy zdobyli Budziszyn, następnie krwawo odparli kontratak Polaków. Wreszcie, interweniował osobiście sam dowódca Frontu, marszałek Iwan Koniew. Ściągnął w rejon Budziszyna znaczne siły sowieckie, dokonał też przegrupowania jednostek polskich, ratując tym samym 2 Armię od całkowitej klęski.

Krwawa dogrywka

Podczas przegrupowania polskich jednostek Koniew popełnił jednak błąd, zostawiając pod Dreznem osamotnioną polską 9 dywizję piechoty. 26 kwietnia dywizja otrzymała rozkaz odwrotu. Jej dowódca, pułkownik Aleksander Łaski, lekkomyślnie nakazał wycofywać się trzema nieubezpieczonymi kolumnami, nie czekając na osłonę nocy. Niemcy, dysponując zdobytymi planami marszruty, dokonali prawdziwego pogromu. W miejscowości Horka wpadła w zasadzkę kolumna wraz z ewakuowanym szpitalem polowym (300 rannych). Niemieccy oprawcy mordowali bezbronnych metodą katyńską – strzałami w tył głowy. Świadkiem zbrodni był kapelan dywizji, ksiądz kapitan Jan Rdzanek, ocalały cudem, mimo postrzału w potylicę.

W „dolinie śmierci” pomiędzy Panschwitz, Kuckau i Crostwitz, zmasakrowany został 26 pułk piechoty. Stracił tam 75 proc. stanu. Setki stłoczonych na otwartej przestrzeni żołnierzy zostało wybitych ogniem artylerii i karabinów maszynowych. 9 dywizja, straszliwie pokiereszowana, bez artylerii i taborów, pozbawiona dowódcy (dostał się do niewoli) utraciła zdolność do prowadzenia działań.

Natarcie niemieckie pod Budziszynem trwało do końca kwietnia. Dopiero wtedy nastąpiło ustabilizowanie frontu. Straty 2 Armii WP podczas operacji łużyckiej wyniosły oficjalnie 4, 902 poległych, do których należy doliczyć jeszcze 2,798 zaginionych bez wieści oraz 10, 532 rannych. Łącznie 18, 232 zabitych i rannych, tj. ok. 22 proc. stanu osobowego Armii! Utracono 57 proc. czołgów i dział pancernych, ponad 20 proc. dział i moździerzy. Na owe dwa krwawe tygodnie na Łużycach przypada ponad 27 proc. całości strat w ludziach poniesionych przez Wojsko Polskie na Froncie Wschodnim w okresie 20 miesięcy (październik 1943 – maj 1945)!

W pijanym widzie?

Polscy historycy wojskowości wystawiają miażdżące noty Świerczewskiemu i jego sztabowcom. Czesław Grzelak, Henryk Stańczyk i Stefan Zwoliński, w swej znakomitej monografii („Bez możliwości wyboru. Wojsko Polskie na Froncie Wschodnim 1943-1945”, Warszawa 1993), stwierdzają: „Winę za niepowodzenia i doznane straty ponosi dowództwo armii, a po części także dowództwa związków taktycznych i samodzielnych oddziałów. Nie potrafiły bowiem w trudnych momentach walki zachować prężności dowodzenia, a często podejmowały decyzje sprzeczne z podstawowymi zasadami walki. [...] Największa odpowiedzialność spada jednak bezpośrednio na dowódcę armii, który [...] dopuścił do samorzutnego rozerwania jej sił, a w obliczu rysującego się niebezpieczeństwa nie potrafił ich w porę skoncentrować w najważniejszym miejscu”.

„Generał Świerczewski, delikatnie mówiąc, nie stanął na wysokości zadania – wtóruje Krzysztof Stecki. - [...] Lista błędów popełnionych przez Świerczewskiego jest bardzo duża. Zmienił on na przykład ugrupowanie armii, która według założeń sztabu frontu miała większość swoich sił zgrupować frontem na południe dla ochrony przed ewentualnym kontratakiem. Ta fatalna w skutkach decyzja zaważyła na losie tysięcy żołnierzy...”.

Najostrzej oceniają Świerczewskiego jego podwładni, ci, którzy własną krwią płacili za jego nieudolność. Pułkownik Henryk Piecuch cytuje wypowiedzi uczestników walk, w tym majora Stefana Torno-Ornowskiego, który stwierdza bez ogródek: „Świerczewski dowodził chyba w pijanym widzie”.

Zastanawiająca jest bezkarność Świerczewskiego, w ramach systemu, który za nawet bzdurne przewinienia płacił łagrem bądź strzałem w potylicę. Ominęły go represje, jakie spadły na innych sowieckich „internacjonalistów” powracających z Hiszpanii. Klęska jego 248. dywizji pod Wiaźmą zaowocowała przydziałem do bezpiecznej służby na tyłach. Krwawy chrzest, udzielony żołnierzom 1 Armii WP podczas forsowania Wisły, otworzył drogę do objęcia dowództwa nad 2 Armią.

Po wojnie „towarzysz Walter” nadal awansował. W kwietniu 1947 r., już jako generał broni i wiceminister obrony narodowej, wizytował Bieszczady. Pod Jabłonkami sotnia UPA Stefana Stebelskiego „Chrina” urządziła zasadzkę. Historyk Grzegorz Motyka stwierdza powściągliwie, że nie udało mu się potwierdzić, ani zdementować „uporczywej wersji”, jakoby Świerczewski był w tym dniu pijany. Tak czy inaczej, „Karolek z Warszawy” znowu „nie kłaniał się kulom”. Trafiły go trzy pociski – w brzuch, w plecy i pośladek (ten ostatni postrzał, z powodów polityczno-hagiograficznych, utajniono). Zaraz po śmierci „Waltera” pojawiły się pogłoski, iż padł on ofiarą porachunków w obozie komunistów. Trudno tu wyrokować, przy obecnym stanie wiedzy, choć Henryk Piecuch utrzymuje, iż w najbliższym otoczeniu Stebelskiego „Chrina” działało dwóch agentów sowieckich. Czy mogli oni podsunąć UPA trasę podróży „Waltera”? Wśród komunistów, jak w każdej mafii, zderzały się różne grupy interesów...

Zapomniana bitwa

Pod Budziszynem zawiodło dowództwo. Nie zawiódł, jak zwykle, żołnierz. Choć kiepsko dowodzony, narażany na niepotrzebne straty, żołnierz polski walczył w tej bitwie dzielnie. Relacje uczestników walk, również Niemców, dają świadectwo ogromnej zaciętości batalii. Nawet po okrążeniu i rozbiciu dużych jednostek, po unicestwieniu ich dowództwa (np. 5 i 9 DP), w obliczu klęski i osaczenia, poszczególne pododdziały kontynuowały bój, próbując na własną rękę, często z powodzeniem, wyjść z okrążenia.

Każdego roku wspominamy (jak najsłuszniej!) Westerplatte, gdzie nadstawiało głowę 200 naszych żołnierzy, Monte Cassino (45 tysięcy), Powstanie Warszawskie (50 tys.), głośno jest w prasie o Falaise (16 tys.) i Arnhem (2,2 tys.). A w operacji łużyckiej wzięło udział 90 tysięcy żołnierzy 2 Armii WP! Licząc od momentu klęski państwa polskiego we wrześniu 1939 r., bitwa pod Budziszynem zajmuje drugie miejsce (po Powstaniu Warszawskim) pod względem liczby polskich ofiar. Mimo to pamięta o niej niewielu. Mało kto wie również o mordowaniu polskich jeńców wojennych w Horce, o bestialskich torturach, jakim poddano generała Waszkiewicza... Czy jest szansa, by zainteresował się tą sprawą IPN...?

Wojsko Polskie na Wschodzie powołane zostało decyzją Stalina. Na poświęceniu żołnierzy 1 i 2 Armii WP żerowały czynniki polityczne, dążące do zniewolenia naszej Ojczyzny. Ale sami żołnierze nie mieli wpływu na decyzje polityków. Otrzymali szansę walki z niemieckim wrogiem i z szansy tej skorzystali. Ich krew ma taką samą wartość, jak krew bohaterów spod Tobruku, Monte Cassino czy Arnhem.

Andrzej Solak

www.krzyzowiec.prv.pl

Nr 18-19 (1-8.05.2005)